Autor: Adam Kajzer, listopad 2011
Karol Richet (Charles Richet), profesor Uniwersytetu Paryskiego, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny w 1913 roku za prace nad anafilaksją.
Napisał również książkę Les guerres et la paix (Paryż 1899). Ukazała się ona po polsku w przekładzie St. T. Szczutowskiego (Warszawa, 1904, z dopiskiem cyrylicą o dopuszczeniu przez cenzurę) jako bezpłatny dodatek dla prenumeratorów Tygodnika Ilustrowanego. Polski tytuł: Wojny i pokój.
W swoim wykładzie przeciwko wojnom, 100 lat przed Lettere contro la guerra Terzaniego, Richet żywił nadzieję: „Nadejdzie jednakże dzień, już niedaleko – cóż znaczy sto lat, co znaczy nawet trzysta lat w życiu narodów – kiedy ludy opamiętają się.”
Richet pisał:
Uszczypliwy żart stanowił niejednokrotnie punkt wyjścia do licznych i krwawych rzezi. Przycinek, wypowiedziany pod adresem pani de Pompadour, dał powód wielkiej wojny. Dowcipy, na które sobie pozwalały gazety angielskie względem Bonapartego, więcej niż wszystko inne skłoniły go do złamania pokoju zawartego w Amiens. Uderzenie wachlarzem stanowiło jeden z motywów podboju Algieru. Wcale nie ważniejszą była przyczyna, która w roku 1870 uczyniła Francyę ofiarą jednej z najkrwawszych wojen, jakie są w dziejach znane. W tym wypadku zaszła przytem okoliczność jeszcze więcej niezwykła: oto obraza, o którą chodziło – wcale nie została wyrządzoną. Był to wymysł bezwstydny, zbrodniczy, cyniczny Bismarcka, który nikczemnie puścił w obieg pogłoskę fałszywą, licząc na głupotę francuskiego rządu. I nie omylił się w rachubie – rząd ten uznał jako casus belli impertynencyę rzekomo wyrządzoną jego ambasadorowi. Ludy doszły do takiego stępienia umysłowego, iż pozwoliły wmówić w siebie, że narodowy honor ich jest związany z mniej lub więcej uprzejmem brzmieniem depesz dyplomatycznych, z zajściami na pograniczach, z obelżywą polemiką gazeciarską!…
Honor narodu polegać winien na kulcie sprawiedliwości, na pracy naukowej, artystycznej i literackiej, na spotęgowaniu handlu, bogactwa i przemysłu; na rozwoju dobrobytu, wolności i moralności pojedynczych obywateli. Ale wygodniej jest wskazywać jako punkt honoru drażliwości dyplomatyczne, gdyż wówczas na każde skinienie naród cały staje entuzyastycznie w pogotowiu wojennym i idzie posłusznie, gdzie mu wskażą.
W gruncie rzeczy, jak już powiedzieliśmy wyżej, wszystkie wojny, otwarcie lub skrycie, wypływają z żądzy podboju. Kiedy Anglia walczy z Chinami, to chce narzucić im swoje towary i opium; gdy Stany Zjednoczone toczą wojnę z Hiszpanią, to zamierzają odebrać jej Kubę i Porto-Rico; Włochy wojują z Menelikiem po to, by wydrzeć mu część jego królestwa. Napoleon III przedsiębierze wyprawę do Meksyku jeśli nie w celu podboju, to w chęci osadzenia tam przynajmniej panującego wedle własnego uznania. Ażeby zamaskować te zamiary, używa się całego szeregu pełnych hipokryzyi frazesów i czerni się dużo papieru po to, by wydać się usprawiedliwionym, umiarkowanym, dobrym i rozsądnym. A lud, który jest tylko wielkim dzieckiem, daje się łapać na piękne słówka, przyjmuje bez wahania wszystkie niedorzeczności, które słyszy, i wpada w nieopisany entuzyazm, gdy mu sypną w oczy „chwałą narodową”.
Zdarza się jednakże i tak, że przed ludem nie kryją bynajmniej, iż celem akcyi ma być pospolity rabunek. „Jeżeli nie opanujemy tego kraju słabego i bezbronnego, to kto inny go zagarnie”. Podziwu godne rozumowanie, które tak dokładnie odpowiada logice rzezimieszka, ściągającego portmonetkę: „Jeżeli ja jej nie wezmę, to ją kto inny schowa do kieszeni. Dlaczego tym kimś nie mam być ja?” – poczem zabiera woreczek bez skrupułu.
Zresztą bardzo jest łatwo najprostszą sprawę zawikłać w wysokim stopniu przez wprowadzenie pewnych półkłamstw, za pomocą których można wynaleźć dla każdej wojny powody nadzwyczaj szlachetne. Kiedy Amerykanie chcą zagarnąć Kubę, czynią nagle spostrzeżenie, że tyrania Hiszpanów przechodzi wszelkie granice, że lud tamtejszy wiedzie żywot męczeńsko-niewolniczy i Amerykanie uważają za swój obowiązek podjąć się roli wybawców. (…)
Jak w wypadkach tu przytoczonych, można by znaleźć dla wszystkich innych, najbardziej nawet zbrodniczych wojen, obok przyczyn ukrytych i prawdziwych, które wszystkie dają się streścić w wyrazie rozbój – także powody inne, pozorne, przeznaczone do zamaskowania i przyozdobienia żądzy podboju. Jest to zadanie, nad którem usilnie pracują wszystkie rządy. Trzeba przyznać, że zadanie to z dniem każdym jest łatwiejsze, dzięki współdziałaniu prasy peryodycznej. Nowa ta potęga nabrała w naszych nowożytnych społeczeństwach niezwykłego znaczenia. Nieświadomi, którzy pośpiesznie układają te marne świstki, są tak doskonale wytresowani, że na sam dźwięk wyrazu „wojna” podnoszą głos, krzyczą, oburzają się, unoszą, miotają krocie obelg przeciwko sąsiedniemu narodowi, przypominają najstarsze motywy międzynarodowych nienawiści. Czyż w roku 1870 nie znalazły się w Niemczech dzienniki, wyrzucające Francuzom ich postąpienie względem niejakiego Konrada von Hohenstauffen, który żył ni mniej ni więcej tylko 5 wieków temu?… Czyż nie ma może u nas ludzi, którzy, w razie wybuchu jakiegoś sporu między Francyą a któremkolwiek państwem, zaczną poszukiwać w czasach bliższych i dalszych najdziwaczniejszych danych, na uzasadnienie obecnej niechęci? A niestety, takich powodów nigdy nie braknie! (…)
Dziennikarze, pełni złej wiary, przesądów, hipokryzyi, lekkomyślności, przychodzą w pomoc rządom, a zawsze tylko lud, lud korny i pracowity, lud chłopski i rzemieślniczy opłaca swoją krwią i złotem wiarę w zwodnicze, złudne argumenty. (…)
Również jakabądź licha okazya może przerodzić się w casus belli, jeżeli zostanie zręcznie wykręconą w pełnych uniesień i kłamstwa polemikach prasy.
Zdarza się wszelako, że wypowiedzenie wojny posiada pozory słuszności.
Na przykład, barbarzyństwo Turków rozlewa potokami krew bezbronnych Ormian. Niechże naród jakiś stanie w ich obronie i, dzięki temu, zmuszonym się ujrzy wypowiedzieć wojnę Turcyi – czyż można będzie tę wojnę nazwać niesprawiedliwą? (…) Istnieje więc pewna kategorya wojen, których przyczyny są do pewnego stopnia usprawiedliwione. Ma to miejsce w tym mianowicie wypadku, gdy ktoś bierze na siebie rolę mściciela i bezinteresownego wybawcy słabych i uciśnionych. Lecz, niestety, wojny takie są niezmiernie rzadkie, właściwie nie ma ich wcale! Oswobodziciele, którzy po spełnieniu czynu usuwają się z próżnemi rękoma, nie zatrzymując sobie żadnej prowincyi, nie pakując do kieszeni miliardów – są mi dotychczas nieznani.
Może zresztą grzeszę ignorancyą? Może znajdują się gdzieś w dziejach świata wojny przedsiębrane w sprawie czystej, po których ukończeniu zwycięzcy odchodzili bez zapłaty?
Ja jednak o nich nie wiem i proszę poinformowanych, ażeby zechcieli mi podać odpowiedni wykaz.
(…)
Może w mniej lub więcej oddalonej przyszłości ludzie poznają formy społeczne, mniej brutalne od form współczesnych. Może prawdy, których istnienia nie podejrzewamy nawet, wyjdą na światło dzienne. Wszytko jest możliwe, bo jesteśmy jeszcze w dzieciństwie. Ale jedno jest pewnikiem: że najpierwszy krok naprzód, jaki mamy do uczynienia, to usunięcie wojny i, co za tym idzie, zniesienie militaryzmu. (…)
Na próżno usiłują naszemu stanowi społecznemu nadać piękne miano cywilizacyi: jesteśmy jeszcze dzicy i pozostaniemy nimi dopóty, póki trwać będzie zasada wojny.
Jakże usunąć wojnę?
Może trudności zostały przesadzone? W dniu, kiedy narody nareszcie zrozumieją, że wojna zawsze wnosi wszędzie ruinę, że opóźnia nasz pochód ku temu ideałowi sprawiedliwości, który wszyscy wyraźnie spostrzegamy – w dniu tym nie będzie już trzeba obawiać się wojen, bo broń sama wypadnie z rąk uświadomionych ludzi.
Zanim jednak pojęcie braterstwa i solidarności wszechludzkiej przeniknie dusze – a niestety do tego jeszcze bardzo daleko – trzeba organizować to, co już od jutra może zapobiec wojnie, tj. sąd polubowny.
Tak, jak osoby prywatne, poróżnione między sobą, muszą zwracać się do sądu, który rozstrzyga między niemi, tak samo narody powinny być zmuszone do wnoszenia sporów przed trybunał rozjemczy, wybrany przez nie za wspólną zgodą.
Ustrój wewnętrzny tego trybunału jest rzeczą drugorzędną. Idzie przedewszystkiem o to, żeby istniał i żeby spór nie był rozstrzygany przez ślepy przypadek na polu bitwy, lecz oddawany do zbadania sędziom, którzy wydadzą wyrok nieodwołalny i których postanowienie będzie miało moc prawa.
(…)
Powtórzmy raz jeszcze wyraźnie i głośno, ażeby nas zrozumiano: Nie jesteśmy utopistami, ani marzycielami. To, czego żądamy, jest już urzeczywistnione w połowie, więc nie żądamy rzeczy niemożliwej.
Szlachetna idea rozjemstwa między narodami nie jest chimerą. Historya świadczy, że to fakt dotykalny, autentyczny i niezaprzeczalny.
Od lat czterdziestu odbyło się już przeszło 200 sądów polubownych; stały się one dzisiaj pozytywną instytucyą dyplomatyczną.
Prawdą jest, że proste i naiwne umysły ludu, opętane przez kilku szaleńców, zdeprawowane naiwnemi tyradami, wyobrażają sobie chętnie, iż zniesienie wojny byłoby hańbą i że prawdziwa wyższość jednego narodu nad drugim przejawia się w wydzieraniu sąsiadowi złota i ziemi. Wszelka chwała utożsamia się dla nich z chwałą wojenną. Marzenie ich, to pochody wojenne pod wodzą awanturnika, króla prawowitego czy uzurpatora, osiwiałego w bojach, który na koniu białym albo na koniu czarnym, wyzłocony, w długich, błyszczących butach, z pióropuszem na głowie lub w małym kapelusiku, przebiega galopem pola walki, zasiane trupami. Nie mają innego ideału i może nie będzie łatwo zmusić ich do zmiany zdania. Tych fanatyków krwi wylanej – krwi cudzej ma się rozumieć – nie będziemy się starali przekonywać. Nie ustaniemy jednak we wskazywaniu prawdy owym nieszczęśliwym, których tamci wprowadzają w błąd.
Prawda ta w oczy bije. Musi ona i to prędko wyjść na wierzch. Tak, my przekonamy ludy! Tak, my przemienimy dusze dzieci! My rozjaśnimy ciemne myśli mas!
Dzieci ludu, z obu stron Renu, Alp, Dunaju i La Manche’u, dzieci ludu, jeśli cierpicie, to tylko przez wojnę i militaryzm. Od was samych zależy, od głosów wyborczych waszych zmienić ten stan rzeczy.
Oto jest Bastylia, którą zburzyć trzeba!
Wówczas naprawdę zabłyśnie jutrzenka czasów nowożytnych.
Nie będzie to wiek złoty, niestety! – gdyż wielkie reformy pozostaną jeszcze do spełnienia.
Ale jeżeli nie będzie to wiek złoty, to przynajmniej będzie koniec barbarzyństwa.
Linki: