Ryszard Kapuściński w 2004 był gościem VI Izabelińskich Spotkań z Książką. Mówił o okresie wojny i swoim zawodzie.
„Listy do Sąsiada” – gazeta Gminy Izabelin [Lipiec – Sierpień 2004, nr 11 (95), PDF]:
Czas tu spędzony wspominam z wielkim sentymentem, choć był bardzo trudny i dramatyczny. Panował głód. Mama piekła na kuchni podpłomyki z odrobiny mąki rozprowadzonej wodą, bo brakowało nawet mleka. Pamiętam zbliżające się Święta Bożego Narodzenia 1941 roku i taką scenę: jest zima, pada gęsty śnieg, z którego nagle wyłania się wysoka postać księdza Jan Zieji, kapelana z Lasek. Ciągnął saneczki z poukładanymi kilkoma woreczkami z mąką, którą w przeddzień wigilii rozwoził do ludzi. To było wzruszające. Ksiądz chciał jakoś pomóc i właśnie w ten mróz wyprawił się, by dać nam tę odrobinę mąki na święta.
Izabelin wspominam z jednej strony jako miejsce wspaniałych dziecięcych zabaw z rówieśnikami, a z drugiej – jako czas ogromnej biedy, niedostatku, głodu, a przede wszystkim walk, bo trzeba pamiętać, że tutaj wszędzie działała AK-owska partyzantka. Lasy patrolowała niemiecka żandarmeria. AK kampinoskie było silnym zgrupowaniem. Poza tym w lasach Kampinosu tajne ćwiczenia wojskowe i szkolenia przechodziły ugrupowania przyjeżdżające z Warszawy. Dochodziło do napiętych i tragicznych starć.
Mój ojciec był nauczycielem w szkole podstawowej w Sierakowie. Należał do grupy AK Kampinos, więc w 1943 roku, kiedy Niemcy zrobili wielką obławę musieliśmy stąd uciekać. Najpierw dotarliśmy do Warszawy, potem już ze zmienionymi dokumentami przenieśliśmy się do miejscowości koło Świdra. Po wojnie, w 1945 roku wróciliśmy do Warszawy i tu stale mieszkam.
Do Izabelina przyjeżdżam często, mimo, że w tej chwili już nikogo tutaj nie znam. Powracam, by pochodzić po dawnych, znanych miejscach. Przyjeżdżam też do Lasek, bo tu odbywają się pogrzeby moich znajomych. Tutaj pożegnałem Halinę Mikołajską, Mariana Brandysa, Antoniego Słonimskiego, a teraz Zygmunta Kubiaka. Zaglądam też do mojego Sierakowa, który teraz bardzo się zmienił. To mnie cieszy.
Oczywiście, bardzo dużo jeżdżę po świecie więc nie mam zbyt dużo czasu. Po prostu muszę pisać, muszę jeździć, muszę rozmawiać z ludźmi, bo taki jest mój zawód. W dziennikarstwie w gruncie rzeczy nie otrzymuje się dyplomu raz na zawsze, ponieważ jest to praca, w której trzeba ciągle uczyć się, dlatego, że piszemy o życiu, piszemy o świecie, a wszystko wokół się rozwija i zmienia, więc zdobywamy tę wiedzę o świecie, o tym jaki jest on w danej chwili. Piszemy do wymagających czytelników, którzy czytają nas dlatego, że chcą się czegoś dowiedzieć, a jeśli widzą, że dziennikarz nie ma nic do powiedzenia, to go przestają czytać. Czytelnicy więc nakładają na nas obowiązek stałego kształcenia się oraz zdobywania wiedzy, która dziś jest olbrzymia, stąd nie mam czasu na nic innego niż na pracę.
Gazeta „Listy do Sąsiada” [Styczeń 2007, nr 1 (118), PDF] przypomniała też jeden z ostatnich tekstów Ryszarda Kapuścińskiego napisany specjalnie do katalogu wystawy prac Jerzego Wolffa. Poniżej okładka tego numeru.